czwartek, 12 kwietnia 2012

I'm gonna be deaf.

Mam kolejny problem z czasem. Znalazłem się nagle gdzieś między wczoraj a jutro. Siedzę na krawężniku z wyciągniętymi nogami i głową wysoko zadartą do góry. Do otwartych oczu wpadają mi krople letniego deszczu i nie mogę odpalić jointa, bo zapalniczka odmówiła posłuszeństwa. Przechodzi przechodzień nieopodal tuż i wyciąga rękę pomocną mi i podpala.
Wrażenie mam nagłe, że mgła zasnuła całą okolicę i nic nie widzę. Ani z przodu, ani po bokach. Po deszczu ani śladu, gdyby nie ta tęcza. Czyżbym przysnął w między czasie i coś przegapił. Utraciłem kilka kolejnych chwil swojego cennego życia pozbawiając się świadomości. Dopuszczam do utraty, by zważyć wartość jaką dla mnie mają. Próbuję złapać głębszy oddech. Wstaję wolno i znajduję przystanek świata. Sięgam do głębokiej kieszeni i wyjmuję mapę. Błądzę po niej palcem, od bieguna do bieguna, zatrzymując się przejazdem to tu, to tam. Wsiadam w samolot i ląduję. Biorę auto z wypożyczalni i wyjeżdżam w europie, pod prąd. Używam karty pamięci aparatu do zapisywania mrugnięć powiek i uzupełniania szarych komórek, które giną we mnie. Zapisuję je by nie zapomnieć, choć boję się, że mogę z czasem ogłuchnąć, a dźwięku nie uda się zapisać. Umrę gdy ogłuchnę. Dla takiego tchórza samobójstwo nie istnieje. Będę odchodził w agonii trawiony pierwiastek po pierwiastku nie słysząc.