środa, 28 sierpnia 2013

Moment.

Zbieram się do kupy i wtedy spędzam z Tobą najlepsze momenty mojego życia. Zapisuję je w pamięci aparatu i drukuję. Daję Ci je. Oto one. Jedna chwila, druga, trzecia. Wszystkie dobre są zapisane, złe same się zapisują. Na twardym dysku w głowie.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Czarny scenariusz.

To jak brodzenie w żyletkach, pływanie w rozgrzanej oliwie, picie wrzącej wody, dłubanie dłutem w kości. Fizycznie bolesne doświadczenie z pogranicza wytrzymałości. Negatywne działanie niszczące wszystkie receptory. Mentalna korozja. Dzień dobry. Depresja.

sobota, 27 lipca 2013

Gdyby szczęście można było kupić na wagę to wystarczyłby mi 1 gram dziennie.

Poszedłem do parku i umyłem stopy w porannej trawie. Uciekł ze mnie cały ciężar i oczyściłem się duchowo. Płuca wypełnił znajomy smak. Bardziej słuchałem siebie niż ze sobą rozmawiałem. Wypadł ze mnie puzzel jakiś czas temu i to było moje godzenie się ze sobą. Najtrudniej jest wybaczyć sobie. Wybaczyć wszystkie krawężniki, z którymi stawałeś twarzą w twarz. Wszystkie zwichnięcia szczęki, pogryzione policzki, zasmarkane nosy, zapchane zatoki, rozszerzone do granic możliwości źrenice oczu i na powrót zwężane, bóle żołądkowe. Nie pamiętam pewnych uczuć, nie czuję się wtedy dobrze. Pamięć moja krótka jest, ta pamięć z ostatnich kilku lat. Zapominam. Nie przywiązuję wagi. Nie pamiętam. Wpada ktoś na chwilę i wychodzi. Setki razy otwierane i zamykane drzwi niosą ze sobą historię ludzi, którzy wchodzą i wychodzą. Te historie tutaj zostają lub wychodzą oknem. Skaczą z pierwszego piętra i spadają na pysk. Chytry los jest łaskawy tylko dla tych, którzy próbują go oszukać. Los jest hazardzistą i też przegrywa. Nawet dla siebie nie jest łaskawy. A szczęście? Gdyby szczęście można było kupić na wagę to wystarczyłoby mi dziennie kupić jego 1 gram.

wtorek, 4 czerwca 2013

O umieraniu marzenia.

Byliśmy dzisiaj z mamą spotkać się z Tobą. Chcieliśmy się przedstawić i posłuchać bicia Twojego serca. Przyszliśmy ładni, zniecierpliwieni, w promieniach słońca i zdenerwowani. Chciałem Cię fotografować i musiałem się tłumaczyć ochronie szpitala. Było upalnie i duszno. Przyszliśmy i zajrzeliśmy do Ciebie. Ty już spałeś, a Twe serce nie biło już.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Nowy czas.

Masz 5-6 tygodni. Rozpocząłeś swoją fantastyczną podróż, ale i moją. Właściwie naszą. To wszystko stało się tak nietypowo, wręcz banalnie. Dochodzi do mnie wciąż myśl, że właśnie wyruszyłeś. Przed Tobą długa droga, ale zawsze możesz na mnie liczyć. Cokolwiek się stanie. Dzwoń, wołaj, krzycz i płacz jeśli musisz. Budź mnie w nocy i zarywaj mi dni, zmień moje życie jeśli taki masz kaprys. Jesteś nową falą, pierwszym. Ty nauczysz mnie najwięcej. Pokory i poświęcenia. Cierpliwości i miłości. Odpowiedzialności i radości. Czekam na Ciebie. Uważaj na siebie po drodze. Postaram się by Twoja podróż była spokojna. Tata.

poniedziałek, 29 października 2012

List.

Czytałem Grę w klasy Julia C. Po lekturze obiecałem sobie, że jeśli kiedyś będę miał syna to dam mu na imię Rocamadour. Nazywałby się Joel Rocamadour Siemieniuk. I oddałbym mu swoje życie. Wiem, że kiedyś tak będzie. I wtedy bardzo się zmienię, ale czy to już czas? Babcia wówczas powie, że nie zapamięta jak wnuk się nazywa. Ale zapamięta i będzie najlepszą babcią, jak i moja była. A syn będzie dobrym człowiekiem, bo mu zaufam. Nienarodzony mój chłopcze, piszę do Ciebie w tajemnicy, w głębokim zaufaniu, w dobrej wierze, w miłości, w kącie pokoju i w sobie zaszyty. Wierzę w Ciebie zawsze, kiedy stawiasz pierwszy krok z nadzieją, że upadniesz żeby wstać z miłością do tego, co naprawdę kochasz. To również do Ciebie moja córko. Tata.

piątek, 26 października 2012

Hedonizm.

Mój prywatny deszcz na usługach wraz ze sztucznym słońcem tworzą miejsce mego cielesnego oczyszczenia. Dostrajam mu odpowiednią temperaturę, ubieram w ciepłe tony. Kiedy się z nim już oswoję bombarduję się strumieniami gorącej. Dziwne słowo - mydliny - zmywa ze mnie całodzienne ubóstwo mentalne i pozwala wrócić do życia. Pobudzam się i czuję surowy i czerstwy. Oglądam swoje dłonie i usuwam brud spod paznokci, przegubów, załamań i bruzd. I twarz myję. Pięty, łokcie, kolana, palce tu i tam. Oczy przemywam i przecieram ze zdumienia. Wycieram się do sucha i ubieram czyste ubrania. Zostaję boso. W tle gra mi Christopher Young. Odpalam jointa. Czuję się zmotywowany i przestrojony. Czuję się dobrze. To nie duchowa degrengolada a hedonizm w czystej formie. I kiedy zdaję sobie z tego sprawę czuję szczęście organoleptycznie, jakbym je słyszał, oddychał nim, czuł jego zapach, trzymał w dłoniach. Na palcach, po cichu wychodzę boso w deszcz i chodzę po mokrej trawie. Czuję się wewnętrznie małym chłopcem z pościeranymi kolanami. Nie ruszam się z miejsca i zapuszczam w nim korzenie. Na chwilę. Albo dwie.