czwartek, 30 grudnia 2010

Olibajka. Boża nadzieja.

To baja. Prosta i dosłowna.
O samotnej bożej krówce, której nikt nigdy nie widział i o której nikt nigdy nie słyszał.
Ale ona była, ona na pewno żyła.
Ślad po Niej został, choć nie wiadomo gdzie go szukać.
Mapa była na niebie, ale niebo się zmieniło.
Koty coś miauczały, ale kto kota zrozumie?
Słyszałem coś w ludzi tłumie, nie wiem właściwie:
"Boża krówka była, bo ślad na śniegu zostawiła,
ale śniegu już nie ma, bo słońce przygrzewa."
Gadały plotkary coś na temat bożej pary, ale kto ich tam wie.
Dlatego żyj boża krówko w pamięci jej jako nadzieja na lepszy dzień.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Taca.

Do worka w niedzielę wrzucasz pieniążek wiary. Jałmużna równie piękne słowo. Mamią rzekomo, a tak bardzo potrzebne. Święte 100 złotych w worku dla ubogich.

Nudo Ty moja.

Drogą przez usta wędruje do mych płuc siwy puch.
Pęcherzyk się spręża, motywuje i rozpręża.
Wydaje mi się, że mnie rozumiesz. Wmawiam sobie. Wprowadzam się w błąd. Naciskam świadomie przycisk samo-destrukcji w tylnej kieszeni spodni.
Pięknie jest się obudzić przed wybuchem i odciąć Ci rękę. Jesteś zakłóceniem radiowym. Wystarczy przekręcić gałkę żeby zmienić stację. Zmieniam Cię, bo zmieniam się. Jak dobrze. Pięknie asertywny, obojętny i życzliwy. Wracam z duchowego sanatorium, z masażu nerwowych kończyn wyprany i wysuszony tutejszym słońcem. Nie wsiadłem do samolotu, a już piszesz. Nie lecę samolotem.
A tam Ty. Kuchcisz i nos zadzierasz. Proponujesz i fantazję montujesz ze śrutów i śrubek, z czapek bejzbolówek. Sklejone razem na 3 sekundzie pasuje do siebie i w siebie wmontuję. Uważam, że tak. Draka i zabawa. Tańcz, tańcz i baw mnie znów, baw. Używam Cię zżuwalna gumo i przyklejam pod szkolną ławką. Niech innym pachną palce w walce z nudą.

wtorek, 14 grudnia 2010

Twoje ciało.

Idealnym ciałem kobiety nie jest telewizyjne wyobrażenie idealnego ciała kobiety.
Idealnym ciałem kobiety jest ciało kobiety, która jako pierwsza pozwoliła mężczyźnie poznać swoje ciało. Od piegów na ciele, poprzez fałdki, zgrubienia, blizny i znamiona. Od zapachu po kąpieli po zapach potu i perfum. Od kształtu nosa po wysokie podbicie stopy. Od 7 wieczór do 7 rano, od okresu do okresu, od szału po szał ciał, od początku do końca i z powrotem.
I wędrują moje palce po Twoim ciele jak po poduszkach wypełnionych porannym powietrzem. Czasem czują wulkan pod opuszkami i zaczynają gwałtownie dreptać w miejscu doprowadzając ciało do wrzenia.
Miejscami ciało jest szorstkie i suche. To czekający na swoje pozbycie się naskórek.
Filozofia Twojego ciała czyni ze mnie najpilniejszego jej ucznia, więc tonę w jego tezach, przemyśleniach i dyskusjach nad nim. I zastanawiam się, czy gdy dotykam twojego ciała jest to spowodowane moją chęcią dotknięcia go czy to jego położenie wymusza ruch ręki czyli jest sprawcą zachowania?
Tak czy siak. Efekt jest zawsze taki sam.

piątek, 10 grudnia 2010

Tok myślenia. i puf.

Nieważne czy się zbłaźnię, kiedy zapytam co u Ciebie? Nie dbam o to. Jutra może nie być. Ja mogę go nie mieć. Nie życzę Ci źle. Wręcz przeciwnie.
Siedzę na obłoku rysując palcem w powietrzu kontury Twojej buzi. Cichy szept dociera do mnie znikąd i rozbija zamyślenie o podłogę.
Obudziłem się, kiedy śniłem o Tobie. Byłem rozczarowany rzeczywistością. Tak realnym jest śnic. Tak podłym jest się obudzić.
Życie skrócić czy dać potomstwo?
-1 czy +2 dla ludzkości?
Kto zatroszczy się o Twój kawałek podłogi? Kto za tym stanie, kto naprawi, poskleja, kto rozbudzi nadzieje i je nagle zakopie, kto ubrudzi dywan czekoladą i dżemem poskleja sobie włosy?
Debata erudyty i idioty.
Wymiana myśli, zdań, ciosów, towarowa i wojna gotowa. Ubóstwiam te głupie słowa, kochane słowa. Szukam w nich, szperam, błądzę i w powietrze nimi strzelam. Ubieram i rozbieram, dodaję końcówki i zmieniam im znaczenia. I nic się nie zmienia prócz mego myślenia.
Czasami Cię kocham, czasami czuję obrzydzenie. Spory dysonans jak na odległość między dwoma zwojami mózgowymi. Czy jeśli tam zapanowałby spokój to uleczyłbym również swój stan świadomości, ducha i ciała. Czy którykolwiek z podmiotów odczułby wyraźną ulgę? Czy narośl jak bulwę, co pasożytuje odetnę przed śmiercią i umrę?
I obudzę się. I zapomnę o wszystkim, co miało swoje pięć minut. I zapomnę o wojnie i głodzie w nierealnym świecie, do którego wracam inaczej, a o Tobie nie zapomnę.

Zostawiliśmy tam czas, którego nie można było zabrać, pamiętasz? Schował się pod dywanem i uciekał w drugi koniec gdy staraliśmy się go zabrać. Bał się tego, co miało się stać. I co się stało.
I dobrze, że tam został. Nadal tam jest. Nadal jest tu. Wiem, bo ja tu jestem. Znów.
Puf.

czwartek, 9 grudnia 2010

Policzone.

Smak pistacji przypomina mi lody z drugiego piętra tego gmachu.
Występuje na plac Bezdrożny nagi i czekam na rozwój wydarzeń. Potok słów zagłusza deszcz i wiejący wiatr. Ilość wulgaryzmów drażni jak niewydepilowane, kobiece łono. Lubię ten smak, kiedy mam ją w ustach. Ptasie mleczko i pieprz. I deszczu strugi płyną po bożym ciele. Ta mała część czegoś niewielkiego sprawia tak wiele. I tak niewiele w tym Ciebie. Bez kleju dodajesz zapach chwilom.
Upadki i braki nie istniały już. Tuż tuż i tuż.
I zjadasz dwie pizze, mówiąc że była jedna. Ja zjadam Twoje tosty. I kanapki. Ty zupę moją błogosławisz i chwalisz. I świętą zjadasz. Chrzest mój przyjmujesz w duszy i odwzajemniasz. Jednym oddechem czerpiemy powietrze. I Ty przecież wiesz co? I boska nieśmiałość na Twojej buzi. I znikasz. Po raz pierwszy. I po raz drugi. I trzeci. I czwarty. I wyjeżdżam.

sobota, 23 października 2010

Gorąca herbata dla Ciebie.

bo wiesz...
zimny wieczór
mogę Ci coś powiedziec..
marzyłem ostatnio, że siedzę
w bujanym fotelu, z kocem na udach
palę fajkę
i czytam książkę
i jestem w takim dziadkowym sweterku
i chciałbym
bo obok siedzi ktoś..
wtedy nie wiedziałem kto.
usiądziesz ze mną??

czwartek, 21 października 2010

Rosja w Belgii.

Bicie serca doprowadza mnie do szału. Czuję jego pulsowanie głęboko w centralnym ośrodku nerwowym. Pulsują mi bębenki, krew się w uszach gotuje. Stan poddenerwowania i euforii. Oczekiwanie na najlepsze. Pierogi w czekoladzie.

Roots.

Zatrzymałem czas. Stoję na ziemi, a paznokcie rozrywają moje trampki i zapuszczają się w ziemię jak korzenie. Przywiązuję się do podłoża uzależniając od jego zasobów. Okres wegetacji i dojrzewania jest trudny. Niemoc, bezruch, nuda. Czasem nadchodzi czas zbiorów. Okres mógł być dla Ciebie urodzajny lub nie. Dojrzałeś, spadłeś na trawę, przejrzałeś, nikt Cie nie zauważył i zginąłeś. Stałeś się dobrym nawozem dla kolejnego pokolenia.

środa, 6 października 2010

Życie jest jak..

Moja szczypta uszczypliwości szczypię Cię w nos. To jest szczypta czy już szczyt chamstwa? Pytam, bo nie kontroluję tego. Zamierzam być w porządku, ale nawet nie wiem w którym momencie przekroczyłem rzekę. Wyjąłem kamyk, a zawalił się drapacz chmur. To wina moja czy architektów? I kto ma prawo by Nas osądzać? Ręka boska przemawia przez Nas. Bo Bóg tak pewnie chciał. Ale ja nie wierzę. Przestałem. Jeśli kiedyś się okaże, że się myliłem, to uznam swoją przegraną. Wtedy będę na to gotowy. Teraz się buntuję. Wybory, wybory. Życiowe decyzje, powiedziane słowa, zrobione "uczynki". To wraca jak karma? Nie wierzę. Czy jeśli wyparłbym się teraz wszystkich największych wiar i ideologii, którymi się param to straciłbym ich przychylność?? Nie sądzę. To jest tylko pieprzone życie. Czasem wulgarne jak dziwka, a czasem słodkie jak miód. Kombinacja. Życie jest jak kostka do gry z nieskończoną ilością ścianek.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Mnie bierze.

Czuję jak mnie bierze
Choroba, kiedy w łóżku leżę.
Razem z jazzem, jak niewierny
Z pacierzem.
Ja poleżę.

Tonę w pościeli z higienicznych chusteczek. Wypijam jak morze Czerwone czerwonego barszczu litry jak chytry. Popijam nim śnieżne kule zbijające temperaturę. Męka Pańska czy pańska, tym razem moja. Uciążliwy tobołek w drodze na stołek. Chemikalia błąkające się po mych wnętrznościach toczą bój z armią Rhinowirusów i ponoszą klęskę.
Mają mnie, jestem chory. Znowu.

piątek, 6 sierpnia 2010

NIE - dla Ciebie

Rozpływam się w fotelu po narkotykach miękkich. Za szybami drzwi balkonowych ściana deszczu, krople rozbijają się o asfalt jak szwedzkie bicze na ciele. W głowie rodzi się spokój i cisza. Myśli nie pchają się do ust by zostały wypowiedziane. Niczym nie zmącona harmonia. Odpoczynek psychofizyczny. Grawitacja jak biuro matrymonialne, łączy ze sobą deszcz i ziemię z niemal stuprocentową skutecznością.
Stan w którym czuję się dobrze, zwykle powstaje w parze z muzyką. Muzyka z akcentem na dźwięk samotności nie jest już tak bardzo uciążliwa. Uczy ze sobą żyć i odkrywa swoje dobre strony. Nie męczy, nie wkurwia, nie krzyczy, nie drażni, nie dławi i NIE po stokroć na tak, nie na nie.
Swoboda wyboru bez konieczności dostosowania się do jej wyborów. Nie obchodzi mnie co wyniosłaś z domu. To się ze mną nie kłóci, bo wybieram dobro dla siebie czyli NIE - dla Ciebie.

czwartek, 29 lipca 2010

Do M.

Masa decybeli usiadła na uchu i grzmi, brzmi, dudni i trucze.
Wokal przebudził się nagle i nie godzi się na kompromis.
I ciemna nocą, w głuchej ciszy znowu się budzą dźwięki pewnego popołudnia i mnożą się, i rodzą się.
I to nie tragedia, że Ona hipnotyzuje melomana przez większość dnia. Jego kobieta, on jest dla niej i sobie wzajemnie. Zaufanie i poznawanie. Ona jest inna. Wciąż pozwala odkrywać się na nowo i wciąż ma wiele tajemnic. I nie ucieka, a zabiera go ze sobą. On ma ją zawsze przy sobie. I wsłuchują się w siebie. On to ja. Ona to Muzyka.

poniedziałek, 3 maja 2010

Park

Mam zajebistą pogodę i salon z widokiem na park, więc stale tu będąc czuję się jakbym w nim mieszkał, bądź innymi powiedziawszy, mieszkając w parku czuję, że w nim stale jestem, więc zwalniam się z obowiązku łażenia po nim jak pozostali.

wtorek, 9 lutego 2010

Szczęście.

Gdzieś pod schodami w ciemnej piwnicy pewnie leży i próbuje wypełznąć, tylko nóżek nie ma, a moje myśli i ja mieszkamy na siedemdziesiątym piętrze.
Budowane schodki z patyczków po lodach, pudełek po zapałkach i ułamanych zębów od grzebienia.
Drabinka do pierwszego schodka powstaje w pocie czoła. Nagle wielki but kruszy fundamenty nadziei.
Pieprzyć to, nie budujemy!!
Bunt.
Nadzieja, głaszcze Cię po głowie jak mama. Zasypiasz. Tylko w jej dłoniach czujesz, że możesz budować znów.
Obudź się jutro i zbuduj coś nowego.
Pozbieraj połamane paznokcie, resztki skorupki jajka i drobinki kurzu.
Posklejaj, powpychaj, połam i skleć. Potrząśnij, wyduś kroplę potu, wymieszaj z resztkami z podłogi i zrób z nich klej.
Widzisz już próg schodka i chwytasz się go.
Nie spadnij, nie spadnij, nie spadnij.
Resztkami sił podciągasz się i włazisz.
Udało się. Pozostało siedemnaście tysięcy takich schodków.
Dasz radę. Masz przed sobą całe życie.

Narodziny i umieranie myśli.

Upychane myśli między kołdrą i poduszką chcą zeskoczyć na podłogę.
I podreptać do Ciebie.
Duszą się i liczą, że ściągniesz prześcieradło.
Chcą pobiec nie na skróty, a tą dłuższą trasą między pamiętnikiem a piórem.
Przeskakując z telefonu na słuchawki, potykając się o książkę.
Podnieść się.
I nie zgubić.
I trudno być wolnym gdy pozamykasz sobie drzwi dookoła.
Chowasz głowę pod poduszkę, znowu jest ciemno i nieznośnie spokojnie.
A myśli rodzą kolejne potomstwo które zabłądzi, gdy stanie nad przepaścią łóżka.
I nie odnajdą drogi po prześcieradle w dół.
I nie odważą się skoczyć z tak wysoka.
I nie poradzą sobie z presją.
I zawahają się gdy trzeba skoczyć.
I przestraszą się gdy nie zobaczą podłogi.
I choć dziadkowie myśli mieli więcej odwagi, to młode pokolenie zbyt ostrożne straci szansę na radość.
I umrze.

piątek, 5 lutego 2010

Motyl

Motyl, któremu wypływa wódka i krew z ust upadając rozbija słoik konfitur z marzeniami.
Część z nich prążkowana, ślepa i brudna tłumi się przed jadłodajnią.
Niefilozoficzną, a tą marnotrawną, z posiłkami, gdzie każdego dnia biją się o łyżkę zmarnowane szanse, wstyd i samotność.
Obojętność na siebie dostrzegasz w oczach osób, które wierzą.
Insomnia znowu nie daje o sobie zapomnieć.
Lęk.
Nic.
Nikt.
Sam ja.
Nie chcę tak jak Ty.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dwie zapałki.

Dwie zapałki. Zdmuchnięte, leżą pod prześcieradłem z toaletowego papieru.
On.
Ona.
Deszcz wielobarwny uczynił im koniec.
Jak zagubione dziecko chowają dłonie w piasek w obawie przed kolejną burzą.
Silny wiatr. I mimo, iż stoją do siebie plecami, mogą na siebie liczyć.
Przed nimi daleka podróż.
Słoniowe kroki. Powolne. Zostawiają ślad i cień. Torują drogę.
Dziecko i kot. I krok w krok.
Kule wokół nóg i nadzieja w kolorze pomarańczy.
Przyszłość widziana przez rozbite okulary nie mieści się w głowie i rozrywa ją na strzępki.
Upadek świata.

czwartek, 21 stycznia 2010

Urodzinowe

 
Posted by Picasa


Smutne, prawdziwe.
Bogate tylko w doświadczenia.
Przykre.
Dni, które wyznaczają wiek.
Dążenie do wieku i ucieczka przed nim.
Dorastanie, dojrzewanie, przekwitanie i starzenie.
Dzień po dniu. I dzień.
Miesiąc i rok, i lata.
Kolejny świt ucieka przed zmierzchem by dać się znowu złapać.
Bez chwili, w której można opróżnić coraz cięższe kieszenie.
Upadki większe od szczytów, na które próbujesz się wspiąć.
Odrobina optymizmu mieści się w lukrowanym torcie, przebitym gwoździami do zdmuchnięcia.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Te same ulice.

Te same ulice, Ci sami ludzie.
On samotnie na ulicy, na tych samych ulicach.
Auto i kolejne auto. Siedzi bezproduktywnie z zamiarem działania.
Coś, co kiedyś było podstawą teraz jest marzeniem.
Nieukryty, w pełni dostępny, bez dostępu - szuka.
Kroków nie słyszy, ale jakby je widział.
Spojrzenia ludzi przykuwane i wymijane.
Te same obowiązki ludzi bez ambicji czy ludzi, którzy odnajdują się w swoim świecie?
Ochroniarz w sklepie, sprzedawca warzyw, ekspedienci i entki.
Społeczeństwo starzejące się, a raczej współdzielone ze starszymi.
Hello, hi i bye bye. Uprzejmość niespotykana na praskich ulicach.
Ulice ubogie w zwroty grzecznościowe typu „chcesz wpierdol?”.
Bezkompleksowe społeczeństwo, w szeregach którego sterczy fioletowowłosy chłopiec i grubsza nastka ubrana w leginsy.
Zapach łajna płynie środkiem miasta jak przechodzień niezauważenie.
Społeczeństwo swoiste, pełne siebie w sobie, naturalne.
Miasto, które nie zmienia się albo zmienia niezauważalnie.
Europejskie, zależne od królowej, niepodległe, naznaczone krwią i religijnym piętnem i przez nie podzielone.
Uniform noszony w pracy, noszony po pracy przypisuje do mniejszej społeczności.
Ludzie po których nie widać by wstydzili się swojej pracy. Nie są wyśmiewani. Nie wyglądają na takich.
Pełen natural jak holenderska trawa albo udawana osobowość .
Jestem żywy, słońce nie świeci, ale deszcz może spaść w każdej chwili.
Miasto bez tajemnic zauważalnych z tajemnicami ukrytymi.
Rysunek wyobraźni dobrany w słowa przelany na papier.
On oficjalnie skryty pośrodku ulic na jednej z lokalnych ławek pisze.
I skończył.

sobota, 16 stycznia 2010

Nic pewnego.

Nowy krok, działania podjęte spontanicznie.
Wyjazd czy wypad?
Problematyka samotności, deklaracje i niedotrzymane obietnice.
Przegrana czy zwycięstwo?
Splot zdarzeń.
Niemoralne propozycje pociągały za sobą niemoralne zachowania.
Ucieczka ku wolności czy ucieczka w nieznane?
Czy może liczyć na starych przyjaciół?
Count on me or count on yourself?
Jak będzie wyglądał jutrzejszy wschód słońca?
Czy oprócz pytań i wahań jest coś pewnego?
Pociąg donikąd.
Później start odrzutowcem, podczas którego żołądek oplata kręgosłup uciskając nerki.
Zatkane uszy i przełykanie śliny.
Ucieka czy ryzykuje?
Wacha się. To normalne.
Przynajmniej nie zostawia po sobie syfu. Jeśli trochę nabrudził to deszcz powinien to spłukać.
Dzień niedzielny na different things.
Poniedziałkowy przynosi zawsze coś nowego.
Kamizelka kuloodporna leży w torbie na dnie.
Poleży do poniedziałku. Grunt to się uzbroić. Zabezpieczyć. Nie pozwolić zestrzelić. Bulletproof.
Zrobi to najlepiej jak potrafi.
Odnajdzie się i może nie wróci. Może nie.
Kolejny krok. Kanada.

piątek, 8 stycznia 2010

Francuskie Alpy

Siedzę,

Zjadłem i kawę,

Wypiłem francuską kłótnie,

Usłyszałem w butach po bracie,

Siedzę i idę,

Wnet zapalę nie czekając,

Na leżaku.

czwartek, 7 stycznia 2010

Bez straty

Kiedy czas nas ogranicza, czujemy się ciasno , nieprzyjemnie, spieszymy się. Powinniśmy pomyśleć czy nie warto zdjąć tych ciężkich butów i zbiec po górze boso. Życie może być krótkie, ale pełne różnorodności. Boję się jednak, że może być długie i bez przyjemności. Czuję lek przed brakiem przyjemności. Chcę żyć intensywnie i bez ograniczeń. Odmawiam sobie przyjemności, by na powrót do nich wracać doceniając ich wartość. Nie estetyczną czy inną gównianą, a wartość samą w sobie. Niezauważalną, jedyną. Wartość jaką stanowi ona dla nas. Bez określania tego słowami. Nienazwaną.
Czerpiemy z przyjemności. Usuwamy w cień wszystko i płyniemy po papierze zeszytu w trzy linie. Wspomnienia atakują wyobraźnię, czy pamiętam szkołę czy wydaje mi się, ze powinienem ją pamiętać?
Odróżniam. Listę obecności znam na pamięć. Pamiętniki wymieniane, wpisy rodzicielskie dojrzałym pismem, z własnoręcznie przyklejoną wlepką.
Siedzę. Dookoła robi się ogromna przestrzeń. Czy daje mi możliwość na pisanie?
Piasek wokół moich stóp spływa do rynsztoku na dachy mieszkań.
Przerwa. Pomoc jest potrzebna. Pierwsza najlepiej. Uciekała chwila by pozwolić odpocząć i chwycić świeży pomysł. Brak Ć w klawiaturze w formie małej jest irytujący.
Byłem zupełnie gdzie indziej. Pokój. Chyba ktoś, właśnie przechodzi mi za plecami. Coraz więcej osób. Nie znam nikogo. Chyba nie jestem u siebie. Przeniosłem się. Zdolność. Świeżo odkryta, ale użyteczna.
Siedzę na tarasie. Barierki dokoła. Mewa. Kurwa mewa??
Coś nie tak. Jakieś schody. Idzie. Facet idzie.
Wróciłem i jestem w kawiarni. Na lewo jest podwyższenie. Widzę stopy jakiejś kobiety po sześ... no może po pięćdziesiątce. Ciężko ocenić. W płaszczu w kawiarni??
Nie rozebrała się. Siedzi na bujanym fotelu. Jakby na kogoś czekała. Jakby dziergała. Jakby była u siebie.
To pięterko tego mieszkania, w którym siedzę. Na prawo są jakieś schody w dół. Jakby do korytarza. Może drzwi do wyjścia na dwór. Siedzę w przejściu. Spadnę po schodach. Siedzę na schodach. I piszę. Jak w szkole. Ludzie przechodzą obok. Nie zauważają mnie, ale i nie trącają. Jestem naturalny. Dla nich taki powinienem być. Znają mnie? Widocznie. Być może często tu siedzę. Nie chcę wracać. Może za chwilę mnie ktoś zapyta o coś. Nikt nie podchodzi. Może mam w zwyczaju żeby mi nie przeszkadzano. Ręce uderzają. Nowe szczegóły umykają. Na prawo jest łóżko. W rogu pokoju, pod antresolą. Duży misiek leży na łóżku. Brązowy. Pamiętam go z dzieciństwa, ale tamten był mniejszy. Chyba go nawet lubiłem. Ale wydawał mi się obcy. Jak ludzie. Już jako 5 letnie dziecko wydawało mi się, że ludzie są lalkami i tylko ja jestem naturalny. I sny, w których wałczyłem z diabłami.
Kilka jest takich twardych wspomnień. Tak niewiele z tego najpiękniejszego okresu. Obraz, którego podobno się bałem. Ale wcale tak nie było. Ja lubiłem patrzeć w ten obraz przed snem.
Umykanie. Bolesne jest. Zapominanie. Niepamięć. Utrata.
Poprawia. Zamyka i kończy.
Buduje od nowa i pisać każe. Naciska i pluje. Szura stopą w slipersie.
Pić chce.

Stan, smak, upojenie.

Wena przychodzi po północy. Wydawało mi się, że nad ranem.
Piszę.
Moment.
Facet spogląda chytrze z drugiego okna.
Can you imagine z szafy brzmi.
Świadomość głęboko pochylona nad świeżymi pomysłami.
Szlifuj, pracuj, czyń progres.
Ryzykuj, próbuj i nie zwalniaj.
Co daje natchnienie?
Muzyka, joint, sex... przeszłość.
Przerwa.Zapalił.
Pisanie, zaczyna się od nauki. Od tworzenia stylu. Pomysł, logika, powielanie pomysłów staje się świadome i charakterystyczne.
Czy staje się dobre, a później lepsze?
Indywidualny mechanizm twórczy czy typowy dla człowieka?
Paznokciem obijasz zęby. Drażnisz wyobraźnię, motywujesz do działania, czekasz na wybuch. Rodzi się. Piszesz. Nie przestawaj. Tworzysz bez wytchnienia. Dowolna interpre, pre, pre... przestałeś.
Budujesz słownik pomieszany z oliwą i mlekiem. Kolor jest bez wyrazu. Zwłaszcza kiedy upada na ziemię i traci smak. Marnotrawstwo, upadek społeczny, pomidory do kieszeni i ucieczki lotnicze. Montowanie, granie, spawanie.
Chylę możliwości nad pomysłami, trzęsienie buduje się z ruin deszczu wybierajacego mniejsze prawdopodobieństwo konfliktu.
Pomyłka?
Zapomniał dodać, że prysznic się nie domyka. Niski sufit, klaustrofobia?
Podołał. Zmierzył, zabarykadował, poukładał i zmieścił. Bez obaw.
Nie przeszkadzaj sobie. Odpisał. Zareagował. Bodziec zewnętrzny. Nie wierzy w efekt motyla. Indywidualność rzadko ma wpływ na całą ludzkość. Śpiewniki filmów wypełniły kilka półek.
Pomylił sposoby i style. Będzie zamykał kram.

wtorek, 5 stycznia 2010

Późna noc. Albo wczesny ranek.

Insomnia. Nie mogę spać. Za oknem, niedługo wstanie słońce. Jeśli nie zasnę jeszcze godzinę to zrobię kilka zdjęć, bo o świcie jest dobre światło. Śpisz pewnie, jak to czynią normalni ludzie. Mi się zegar biologiczny przestawił. Mylą mi się wieczory z porankami. Mam ochotę na sushi, ale jest 2:56 Dzisiaj już wtorek. Znowu do pracy, ale dobrze, że można to przesunąć w czasie. Mam w szafie czasoprzesuwacz i dowolnie mogę odwlekać pewne rzeczy w czasie. Ostatnio odwlekłem napisanie 3 prac do szkoły. Skończyło się dobrze. Czasoodwlekacz działa. Mogę Ci pożyczyć jeśli potrzebujesz. Mam kilka takich magicznych przyrządów, ale trzymam je w szafie, bo nie wiem do czego są, a nie chciałbym zakłócić porządku świata.

Insomnia 2

Nie mogę spać. Czasem tak mam. A później dzieje się coś nieokreślonego. Niespodziewanego. Między 3 a 4 nad ranem jest najlepsza pora na pisanie. Jest za wcześnie. Ale można założyć tenisówki i pobiegać po okolicznych dachach. Jak koty. Dachowce. Dziwne stworzenia co sypiają teraz po strychach. Bałamucą się. W Szkocji też muszą mieć. I też bałamucą.
Wtorek. Już. Chcę wsiąść do samolotu i uciec. Wysiąść gdzieś. Nieświadomie potoczyć się po ziemskiej kuli. Zamknąć oczy, pomarzyć i obudzić na plaży. Ciepło i słona woda.
Później śnieg zaczyna padać na zamknięta powieki. Ale jest ciepło. Przyjemnie.
Zegarek się zgubił. Nie ma czasu czyli jest dużo czasu, bo czas nie płynie.
Można klęczeć i modlić się do...
Nieba.
Nie ma już wtorku. Pozostają tylko dnie i noce i noce, a później poranki.
Dziwne. Kot usypia na kolanach.
Niebezpieczny umysł każe pisać różne rzeczy. Brak logiki. Unlogistic things.
Ktoś krzyczy za plecami: "Keep walking, keep walking... i ciszej keep walking".
Odwracam się. Nie ma nikogo i znów można zasnąć.
By obudzić się na plaży, na łące, w Szkocji...
Dobranoc laleczko..