poniedziałek, 18 stycznia 2010

Te same ulice.

Te same ulice, Ci sami ludzie.
On samotnie na ulicy, na tych samych ulicach.
Auto i kolejne auto. Siedzi bezproduktywnie z zamiarem działania.
Coś, co kiedyś było podstawą teraz jest marzeniem.
Nieukryty, w pełni dostępny, bez dostępu - szuka.
Kroków nie słyszy, ale jakby je widział.
Spojrzenia ludzi przykuwane i wymijane.
Te same obowiązki ludzi bez ambicji czy ludzi, którzy odnajdują się w swoim świecie?
Ochroniarz w sklepie, sprzedawca warzyw, ekspedienci i entki.
Społeczeństwo starzejące się, a raczej współdzielone ze starszymi.
Hello, hi i bye bye. Uprzejmość niespotykana na praskich ulicach.
Ulice ubogie w zwroty grzecznościowe typu „chcesz wpierdol?”.
Bezkompleksowe społeczeństwo, w szeregach którego sterczy fioletowowłosy chłopiec i grubsza nastka ubrana w leginsy.
Zapach łajna płynie środkiem miasta jak przechodzień niezauważenie.
Społeczeństwo swoiste, pełne siebie w sobie, naturalne.
Miasto, które nie zmienia się albo zmienia niezauważalnie.
Europejskie, zależne od królowej, niepodległe, naznaczone krwią i religijnym piętnem i przez nie podzielone.
Uniform noszony w pracy, noszony po pracy przypisuje do mniejszej społeczności.
Ludzie po których nie widać by wstydzili się swojej pracy. Nie są wyśmiewani. Nie wyglądają na takich.
Pełen natural jak holenderska trawa albo udawana osobowość .
Jestem żywy, słońce nie świeci, ale deszcz może spaść w każdej chwili.
Miasto bez tajemnic zauważalnych z tajemnicami ukrytymi.
Rysunek wyobraźni dobrany w słowa przelany na papier.
On oficjalnie skryty pośrodku ulic na jednej z lokalnych ławek pisze.
I skończył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz