czwartek, 30 grudnia 2010

Olibajka. Boża nadzieja.

To baja. Prosta i dosłowna.
O samotnej bożej krówce, której nikt nigdy nie widział i o której nikt nigdy nie słyszał.
Ale ona była, ona na pewno żyła.
Ślad po Niej został, choć nie wiadomo gdzie go szukać.
Mapa była na niebie, ale niebo się zmieniło.
Koty coś miauczały, ale kto kota zrozumie?
Słyszałem coś w ludzi tłumie, nie wiem właściwie:
"Boża krówka była, bo ślad na śniegu zostawiła,
ale śniegu już nie ma, bo słońce przygrzewa."
Gadały plotkary coś na temat bożej pary, ale kto ich tam wie.
Dlatego żyj boża krówko w pamięci jej jako nadzieja na lepszy dzień.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Taca.

Do worka w niedzielę wrzucasz pieniążek wiary. Jałmużna równie piękne słowo. Mamią rzekomo, a tak bardzo potrzebne. Święte 100 złotych w worku dla ubogich.

Nudo Ty moja.

Drogą przez usta wędruje do mych płuc siwy puch.
Pęcherzyk się spręża, motywuje i rozpręża.
Wydaje mi się, że mnie rozumiesz. Wmawiam sobie. Wprowadzam się w błąd. Naciskam świadomie przycisk samo-destrukcji w tylnej kieszeni spodni.
Pięknie jest się obudzić przed wybuchem i odciąć Ci rękę. Jesteś zakłóceniem radiowym. Wystarczy przekręcić gałkę żeby zmienić stację. Zmieniam Cię, bo zmieniam się. Jak dobrze. Pięknie asertywny, obojętny i życzliwy. Wracam z duchowego sanatorium, z masażu nerwowych kończyn wyprany i wysuszony tutejszym słońcem. Nie wsiadłem do samolotu, a już piszesz. Nie lecę samolotem.
A tam Ty. Kuchcisz i nos zadzierasz. Proponujesz i fantazję montujesz ze śrutów i śrubek, z czapek bejzbolówek. Sklejone razem na 3 sekundzie pasuje do siebie i w siebie wmontuję. Uważam, że tak. Draka i zabawa. Tańcz, tańcz i baw mnie znów, baw. Używam Cię zżuwalna gumo i przyklejam pod szkolną ławką. Niech innym pachną palce w walce z nudą.

wtorek, 14 grudnia 2010

Twoje ciało.

Idealnym ciałem kobiety nie jest telewizyjne wyobrażenie idealnego ciała kobiety.
Idealnym ciałem kobiety jest ciało kobiety, która jako pierwsza pozwoliła mężczyźnie poznać swoje ciało. Od piegów na ciele, poprzez fałdki, zgrubienia, blizny i znamiona. Od zapachu po kąpieli po zapach potu i perfum. Od kształtu nosa po wysokie podbicie stopy. Od 7 wieczór do 7 rano, od okresu do okresu, od szału po szał ciał, od początku do końca i z powrotem.
I wędrują moje palce po Twoim ciele jak po poduszkach wypełnionych porannym powietrzem. Czasem czują wulkan pod opuszkami i zaczynają gwałtownie dreptać w miejscu doprowadzając ciało do wrzenia.
Miejscami ciało jest szorstkie i suche. To czekający na swoje pozbycie się naskórek.
Filozofia Twojego ciała czyni ze mnie najpilniejszego jej ucznia, więc tonę w jego tezach, przemyśleniach i dyskusjach nad nim. I zastanawiam się, czy gdy dotykam twojego ciała jest to spowodowane moją chęcią dotknięcia go czy to jego położenie wymusza ruch ręki czyli jest sprawcą zachowania?
Tak czy siak. Efekt jest zawsze taki sam.

piątek, 10 grudnia 2010

Tok myślenia. i puf.

Nieważne czy się zbłaźnię, kiedy zapytam co u Ciebie? Nie dbam o to. Jutra może nie być. Ja mogę go nie mieć. Nie życzę Ci źle. Wręcz przeciwnie.
Siedzę na obłoku rysując palcem w powietrzu kontury Twojej buzi. Cichy szept dociera do mnie znikąd i rozbija zamyślenie o podłogę.
Obudziłem się, kiedy śniłem o Tobie. Byłem rozczarowany rzeczywistością. Tak realnym jest śnic. Tak podłym jest się obudzić.
Życie skrócić czy dać potomstwo?
-1 czy +2 dla ludzkości?
Kto zatroszczy się o Twój kawałek podłogi? Kto za tym stanie, kto naprawi, poskleja, kto rozbudzi nadzieje i je nagle zakopie, kto ubrudzi dywan czekoladą i dżemem poskleja sobie włosy?
Debata erudyty i idioty.
Wymiana myśli, zdań, ciosów, towarowa i wojna gotowa. Ubóstwiam te głupie słowa, kochane słowa. Szukam w nich, szperam, błądzę i w powietrze nimi strzelam. Ubieram i rozbieram, dodaję końcówki i zmieniam im znaczenia. I nic się nie zmienia prócz mego myślenia.
Czasami Cię kocham, czasami czuję obrzydzenie. Spory dysonans jak na odległość między dwoma zwojami mózgowymi. Czy jeśli tam zapanowałby spokój to uleczyłbym również swój stan świadomości, ducha i ciała. Czy którykolwiek z podmiotów odczułby wyraźną ulgę? Czy narośl jak bulwę, co pasożytuje odetnę przed śmiercią i umrę?
I obudzę się. I zapomnę o wszystkim, co miało swoje pięć minut. I zapomnę o wojnie i głodzie w nierealnym świecie, do którego wracam inaczej, a o Tobie nie zapomnę.

Zostawiliśmy tam czas, którego nie można było zabrać, pamiętasz? Schował się pod dywanem i uciekał w drugi koniec gdy staraliśmy się go zabrać. Bał się tego, co miało się stać. I co się stało.
I dobrze, że tam został. Nadal tam jest. Nadal jest tu. Wiem, bo ja tu jestem. Znów.
Puf.

czwartek, 9 grudnia 2010

Policzone.

Smak pistacji przypomina mi lody z drugiego piętra tego gmachu.
Występuje na plac Bezdrożny nagi i czekam na rozwój wydarzeń. Potok słów zagłusza deszcz i wiejący wiatr. Ilość wulgaryzmów drażni jak niewydepilowane, kobiece łono. Lubię ten smak, kiedy mam ją w ustach. Ptasie mleczko i pieprz. I deszczu strugi płyną po bożym ciele. Ta mała część czegoś niewielkiego sprawia tak wiele. I tak niewiele w tym Ciebie. Bez kleju dodajesz zapach chwilom.
Upadki i braki nie istniały już. Tuż tuż i tuż.
I zjadasz dwie pizze, mówiąc że była jedna. Ja zjadam Twoje tosty. I kanapki. Ty zupę moją błogosławisz i chwalisz. I świętą zjadasz. Chrzest mój przyjmujesz w duszy i odwzajemniasz. Jednym oddechem czerpiemy powietrze. I Ty przecież wiesz co? I boska nieśmiałość na Twojej buzi. I znikasz. Po raz pierwszy. I po raz drugi. I trzeci. I czwarty. I wyjeżdżam.