czwartek, 9 grudnia 2010

Policzone.

Smak pistacji przypomina mi lody z drugiego piętra tego gmachu.
Występuje na plac Bezdrożny nagi i czekam na rozwój wydarzeń. Potok słów zagłusza deszcz i wiejący wiatr. Ilość wulgaryzmów drażni jak niewydepilowane, kobiece łono. Lubię ten smak, kiedy mam ją w ustach. Ptasie mleczko i pieprz. I deszczu strugi płyną po bożym ciele. Ta mała część czegoś niewielkiego sprawia tak wiele. I tak niewiele w tym Ciebie. Bez kleju dodajesz zapach chwilom.
Upadki i braki nie istniały już. Tuż tuż i tuż.
I zjadasz dwie pizze, mówiąc że była jedna. Ja zjadam Twoje tosty. I kanapki. Ty zupę moją błogosławisz i chwalisz. I świętą zjadasz. Chrzest mój przyjmujesz w duszy i odwzajemniasz. Jednym oddechem czerpiemy powietrze. I Ty przecież wiesz co? I boska nieśmiałość na Twojej buzi. I znikasz. Po raz pierwszy. I po raz drugi. I trzeci. I czwarty. I wyjeżdżam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz