czwartek, 7 stycznia 2010

Bez straty

Kiedy czas nas ogranicza, czujemy się ciasno , nieprzyjemnie, spieszymy się. Powinniśmy pomyśleć czy nie warto zdjąć tych ciężkich butów i zbiec po górze boso. Życie może być krótkie, ale pełne różnorodności. Boję się jednak, że może być długie i bez przyjemności. Czuję lek przed brakiem przyjemności. Chcę żyć intensywnie i bez ograniczeń. Odmawiam sobie przyjemności, by na powrót do nich wracać doceniając ich wartość. Nie estetyczną czy inną gównianą, a wartość samą w sobie. Niezauważalną, jedyną. Wartość jaką stanowi ona dla nas. Bez określania tego słowami. Nienazwaną.
Czerpiemy z przyjemności. Usuwamy w cień wszystko i płyniemy po papierze zeszytu w trzy linie. Wspomnienia atakują wyobraźnię, czy pamiętam szkołę czy wydaje mi się, ze powinienem ją pamiętać?
Odróżniam. Listę obecności znam na pamięć. Pamiętniki wymieniane, wpisy rodzicielskie dojrzałym pismem, z własnoręcznie przyklejoną wlepką.
Siedzę. Dookoła robi się ogromna przestrzeń. Czy daje mi możliwość na pisanie?
Piasek wokół moich stóp spływa do rynsztoku na dachy mieszkań.
Przerwa. Pomoc jest potrzebna. Pierwsza najlepiej. Uciekała chwila by pozwolić odpocząć i chwycić świeży pomysł. Brak Ć w klawiaturze w formie małej jest irytujący.
Byłem zupełnie gdzie indziej. Pokój. Chyba ktoś, właśnie przechodzi mi za plecami. Coraz więcej osób. Nie znam nikogo. Chyba nie jestem u siebie. Przeniosłem się. Zdolność. Świeżo odkryta, ale użyteczna.
Siedzę na tarasie. Barierki dokoła. Mewa. Kurwa mewa??
Coś nie tak. Jakieś schody. Idzie. Facet idzie.
Wróciłem i jestem w kawiarni. Na lewo jest podwyższenie. Widzę stopy jakiejś kobiety po sześ... no może po pięćdziesiątce. Ciężko ocenić. W płaszczu w kawiarni??
Nie rozebrała się. Siedzi na bujanym fotelu. Jakby na kogoś czekała. Jakby dziergała. Jakby była u siebie.
To pięterko tego mieszkania, w którym siedzę. Na prawo są jakieś schody w dół. Jakby do korytarza. Może drzwi do wyjścia na dwór. Siedzę w przejściu. Spadnę po schodach. Siedzę na schodach. I piszę. Jak w szkole. Ludzie przechodzą obok. Nie zauważają mnie, ale i nie trącają. Jestem naturalny. Dla nich taki powinienem być. Znają mnie? Widocznie. Być może często tu siedzę. Nie chcę wracać. Może za chwilę mnie ktoś zapyta o coś. Nikt nie podchodzi. Może mam w zwyczaju żeby mi nie przeszkadzano. Ręce uderzają. Nowe szczegóły umykają. Na prawo jest łóżko. W rogu pokoju, pod antresolą. Duży misiek leży na łóżku. Brązowy. Pamiętam go z dzieciństwa, ale tamten był mniejszy. Chyba go nawet lubiłem. Ale wydawał mi się obcy. Jak ludzie. Już jako 5 letnie dziecko wydawało mi się, że ludzie są lalkami i tylko ja jestem naturalny. I sny, w których wałczyłem z diabłami.
Kilka jest takich twardych wspomnień. Tak niewiele z tego najpiękniejszego okresu. Obraz, którego podobno się bałem. Ale wcale tak nie było. Ja lubiłem patrzeć w ten obraz przed snem.
Umykanie. Bolesne jest. Zapominanie. Niepamięć. Utrata.
Poprawia. Zamyka i kończy.
Buduje od nowa i pisać każe. Naciska i pluje. Szura stopą w slipersie.
Pić chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz