piątek, 26 października 2012
Hedonizm.
Mój prywatny deszcz na usługach wraz ze sztucznym słońcem tworzą miejsce mego cielesnego oczyszczenia. Dostrajam mu odpowiednią temperaturę, ubieram w ciepłe tony. Kiedy się z nim już oswoję bombarduję się strumieniami gorącej. Dziwne słowo - mydliny - zmywa ze mnie całodzienne ubóstwo mentalne i pozwala wrócić do życia. Pobudzam się i czuję surowy i czerstwy. Oglądam swoje dłonie i usuwam brud spod paznokci, przegubów, załamań i bruzd. I twarz myję. Pięty, łokcie, kolana, palce tu i tam. Oczy przemywam i przecieram ze zdumienia. Wycieram się do sucha i ubieram czyste ubrania. Zostaję boso. W tle gra mi Christopher Young. Odpalam jointa. Czuję się zmotywowany i przestrojony. Czuję się dobrze. To nie duchowa degrengolada a hedonizm w czystej formie. I kiedy zdaję sobie z tego sprawę czuję szczęście organoleptycznie, jakbym je słyszał, oddychał nim, czuł jego zapach, trzymał w dłoniach.
Na palcach, po cichu wychodzę boso w deszcz i chodzę po mokrej trawie. Czuję się wewnętrznie małym chłopcem z pościeranymi kolanami. Nie ruszam się z miejsca i zapuszczam w nim korzenie. Na chwilę.
Albo dwie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz