środa, 18 lipca 2012

Mam nałóg i coś jeszcze.

Smolę sobie. Siedzę w zaciszu wynajmowanego mieszkania na kanapie z wyciągniętymi w przód nogami i smolę. Oddaję się urokom napełniania płuc dymem a głowy nowymi pomysłami. Jeśli jest możliwość zawarcia duchowego małżeństwa to dawno temu pobrałem się ze smołą. Bywa, że odpuszcza mnie na moment, ale generalnie jestem raczej pod jej pantoflem. Nieodłączna towarzyszka, zawsze wierna choć różna. Bywa, że smakuje różnie i innych używa perfum. Dostrajam się wtedy do zaistniałej sytuacji i kolaboruję z nią. Duet raczej dosyć dobrze zgrany, choć może nie są mistrzami świata. Kiedy się rozpala wdycham jej feromony i morduję standardowy tok rozumowania, traktując całą tą sytuację z permanentnym przymrużeniem oka. Odbiegam myślami od rutyny i załączam tryb kreacji. Prasuję myśli równo w kant i wieszam na wieszaku. Żyjemy w symbiozie, napadamy na banki, biegamy z wilkami i rozmawiamy o muzyce z Bethovenem i o.s.t.r.em. Kradniemy winyle i robimy z nich zeszyty. Czytam muzykę spod palca. Mam dodatkowy zmysł. Popadam w euforię, kiedy czytam i smolę. Smolę i czytam ją. I już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz