wtorek, 27 grudnia 2011

Trawa i ława.

Weszła mi noga pod stołek, na którym siedzę i owinęła się wokół nogi, od krzesła. Potem druga zrobiła podobnie. Zawinęła się, ale wokół drugiej nogi. Palce dłoni się splotły i zacisnęły tak silnie, że pod paznokciami zrobiły się białe i fioletowe później. Całe czoło pokryło mi się potem, potem plecy, ręce, jądra. To było uczucie ogromnego dyskomfortu w sytuacji, w której staram się o kolejną pracę. W pomieszczeniu jest chyba ze 40 stopni ciepła do tego sprzątaczka zaczyna odkurzać. Roztocza zaczynają swój lot w przestrzeń i czuję jak pierwsze drażnią mnie w nos. Kurwica mnie bierze, bo nie mogę nic zrobić. Rozglądam się nerwowo, szukam punktu, na którym mógłbym zawiesić wzrok na chwilę. Na jednej ścianie wisi kalendarz z samochodami z 1994 r. Po przeciwnej stronie niedziałający zegar z kukułką. Za mną wisi lustro bez ramy na gwoździu. Gwóźdź, zakrzywiony do dołu nie powinien utrzymać ciężaru lustra, a jednak. Jakieś 5 sekund spędziłem na rozważaniach na temat gwoździa. Głowa chodzi mi w lewo, w prawo, górę i dół jak po ciężkich pigułach. Czuję narastający w mojej głowie rozstrój organizmu. Spadam z krzesła, tracę świadomość i czuję jak nie mogę panować nad swoim ciałem.
Otwieram oczy, straciłem przytomność na jakiś nieokreślony czas. O dziwo nikt nie zareagował, bo nie było komu zareagować. Zostałem w pokoju sam. Z lewej brwi spływa mi krew po policzku i kapie na białe spodnie. Uświadamiam sobie, że pomyliłem dni kolejnej rozmowy o pracę i prawdopodobnie nikt się tutaj nie zjawi. Zbieram się więc z podłogi i próbuję doprowadzić do jako takiego ładu. Rozglądam się, więc złodziejskim nawykiem po pokoju, by nie być stratnym. Otwieram pierwszą szufladę biurka, z której zabieram 6 długopisów i kredę do tablicy. W drugiej były dwie paczki gumek recepturek, a trzecią zamkniętą na klucz otworzyłem niezawodnym śrubokrętem. Łupem mym pada 30 złotych z komitetu rodzicielskiego. Na złamanie karku wybiegam z pokoju, gdy dzwonek oznajmia przerwę.
Degradacja zupełna wewnętrznego "mnie" doprowadza do łaszenia się na wszystko i wszędzie. Do tego stopnia, że jedna ręka podbiera jedzenie drugiej, chcąc być ręką, która karmi. Lęk jest do tego stopnia powszechny, że dłonie obawiają się o swój byt.
Jest za to dobry lek na wszelkiego rodzaju niedogodności umysłowe, zachwiania duchowe, turbulencje uczuciowe, lingwistyczne bądź reporterskie niewyrażanie myśli, egzystencjalizm ze swym skazaniem na wolność.
To jointy i kawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz